Niebo rozwianych nadziei
"Niebo rozwianych nadziei. Zachodni sojusznicy wobec wojny powietrznej w Polsce we wrześniu 1939 roku" Wojciecha Mazura to książka potrzebna. W sposób doskonale udokumentowany przedstawia sytuację militarną i międzynarodową II Rzeczpospolitej w przededniu i w trakcie pierwszych dni kampanii wrześniowej. Autor przede wszystkim pozbawia nas złudzeń co do postawy aliantów RP. Choć w powszechnej opinii naszych rodaków Francuzi i Anglicy nas zdradzili, i niestety jest to brutalną prawdą, w tej książce znajdziecie dobitne dowody potwierdzające tę tezę. Co ciekawe, wbrew uzusowi, to Francuzom bardziej zależało na działaniu, niż rządowi brytyjskiemu...
Ale do rzeczy. Książka skupia się przede wszystkim na stanie lotnictwa polskiego, francuskiego i brytyjskiego oraz "działaniu" owych sił na początku II wojny światowej. Już z pierwszych stron dowiemy się, że pierwotnie nasi alianci zobowiązali się do ataku lotniczego na III Rzeszę, który miał odciążyć jednotki polskie w walkach z nazistami. Autor bardzo dokładnie udokumentował jak wyglądały przygotowania do oflankowania Niemców, i jak ostatecznie nie doszło do żadnych skutecznych działań...
Choć nie zaparło mi tchu, to książkę czytało się świetnie, pomimo istnej nawały faktów – i bynajmniej nie jest to wada, wręcz przeciwnie. Spytacie – czego można się z niej dowiedzieć. Hmm... wielu faktów. Z pracy tej wyłania się nonszalancja przywódców Rzeczpospolitej i naszych aliantów, którzy pomimo jasnych przesłanek, iż nadciąga wielki konflikt, nie byli do niego dostatecznie przygotowani. Jak się okazuje, niemal cały sprzęt, zwłaszcza lotniczy, będący w posiadaniu trzech sojuszników był przestarzały, niezdatny do walki. Nic przeto dziwnego, że wojska III Rzeszy tak szybko zajęły niemal cały kontynent. Interesujący jest również wątek współpracy, a raczej jej braku pomiędzy aliantami. Wywiady, a szczególnie dowództwo francuskie, angielskie i polskie wcale lub w niedostatecznym stopniu uzgadniały ze sobą potencjalne kroki zmierzające do osłabienia działań floty powietrznej III Rzeszy. Choć tworzono raporty i plany strategiczne (zresztą o dość ograniczonym stopniu), wbrew porozumieniom ze stroną polską, nie zostały one przedstawione rządowi w Warszawie. Cały czas zwlekano z podjęciem konkretnych decyzji, pozostawiając Polaków w błogiej nieświadomości faktu, że nikt nie przyjdzie im z pomocą. Przytoczmy dwa, moim zdaniem, najdobitniejsze i najbardziej wstrząsające wnioski Autora, uzasadniające powyższą opinię:
"Choć pierwsze brytyjskie reakcje były zróżnicowane, to bardzo szybko górę wzięła w nich dążność do minimalizacji własnego zaangażowania. Air Staff "w pełni podzielił" francuskie poglądy o konieczności obserwowania ruchów niemieckiej armii, zapowiadając wydzielenie do odpowiednich zadań czterech dywizjonów swych maszyn. Zarazem jednak informował, że załogi Bomber Command przeszkolone są głównie do działań w charakterze powierztnych sił uderzeniowych, ich samoloty zaś nie posiadają specjalnego wyposażenia do lotów rozpoznawczych. Co więcej, wywodzili autorzy dokumentu nie bez szczypty hipokryzji – delegowanie części sprzętu do zadań rozpoznawczych zmniejszy potencjał uderzeniowy brytyjskiego lotnictwa, czego z pewnością nie życzyłoby sobie dowództwo francuskich sił powietrznych. (...) W Londynie wyraźnie dominowała polityka powstrzymywania się od działań lotniczych o charakterze zaczepnym. Wśród uzasadnień takiej postawy nadal wymieniano niemożność efektywnej pomocy Polsce w ramach przyjętej polityki bombardowań oraz ograniczone rezerwy, których nie należy przedwcześnie trwonić na realizację zadań nierokujących powodzenia. Nienowa i wykorzystywana także po drugiej stronie Kanału była teza, że nawet nie podejmując jeszcze decyzji o przystąpieniu do wojny, Brytyjczycy zmuszają stronę niemiecką do utrzymywania na Zachodzie połowy jej sił powietrznych."
"Przeprowadzane w Paryżu z udziałem Daladiera, Bonneta i Gamelina dyplomatyczne manewry nie pozostały bez wpływu na klarowność komunikatów przesyłanych do kolejnych ogniw łańcucha dowodzenia Wielkiej Kwatery Głównej i mogły wprawić odbiorców w pewną dezorientację. Początkowo depsze zawierały bowiem informację o zbliżaniu się terminu upływu ultimatum oraz możliwości rozpoczęcia francuskich działań zbrojnych już o godzinie 17.00. Kolejna jednak ich seria, zamiast rozwiewać powstała w ten sposób wątpliwość, nakazywała trwać na pozycjach w oczekiwaniu na nowe rozkazy. Te wystosowane zostały jednak dopiero kilkadziesiąt minut po domniemanym terminie podjęcia akcji, na poziom dowództw armii dotarły zaś znacznie później – już po północy. Kwatera Główna precyzowała, że ze względu na dążenie do "zapewnienia zgodności" z lotniczą akcją brytyjskich sojuszników działania własne zostaną podjęte dopiero o 5.00 4 września. W ten sposób już w pierwszych godzinach wojny zajęty polityczną grą głównodowodzący armii francuskiej dokonał rzadkiej sztuki: wykazał niezdolność do efektywnego wydawania rozkazów oraz brak wiary w bojowe walory własnych oddziałów, a w dodatku podał w wątpliwość lojalność (lub, w najlepszym razie, wojenną gotowość) najważniejszego alianta".
Wstrząsające? Tak. Jak zwykle Polska została oszukana. Pominąć można fakt, że strona polska była równie nieprzygotowana do wojny; że dowództwo polskie było niekompetentne i źle poinformowane; że armia polska nie posiadała zdatnych do działań sił powietrznych; że nie zmobilizowano armii znacznie wcześniej; że do końca łudzono się co do sytuacji międzynarodowej... Umów należy dotrzymywać, w przeciwnym razie do głosu dochodzą demony, o których zaświadczyć mogą choćby więźniowie obozów koncentracyjnych. Oczywiście łatwo jest nam oceniać decyzje podjęte znacznie wcześniej. Nie znamy konsekwencji tego, co wydarzyłoby się, gdyby alianci przyszli nam z pomocą od razu. Niemniej możemy z niesmakiem mówić o tym, jak skończyły się decyzje aliantów wówczas podjęte. I czy nie należałoby napisać historii powszechnej na nowo, doszukując się winy wielkich zbrodni nie tylko ze strony nazistów, ale i aliantów, którzy długo zamiatali wszystko pod dywan...
W książce znajdziemy mnóstwo tabel i przypisów, świadczących o niezwykle świetnym warsztacie historycznym. Dodatkowo nie znajdziemy w tej pracy jakichkolwiek ocen moralnych, Autor zwyczajnie stwierdza fakty. "Niebo rozwianych nadziei..." czyta się szybko, choć zdaję sobie sprawę, że nie jest to książka dla każdego, gdyż wymaga wiele uwagi, jest niezwykle drobiazgowa, i sądzę, że nadaje się raczej dla pasjonatów lotnictwa, niż dla przeciętnego zjadacza chleba. Niemniej, warto się nad nią pochylić.
Dodatkowe informacje:
Wydawnictwo: Księgarnia akademicka
Rok wydania: 2018
Link: http://www.akademicka.pl/index.php?a=1&zapowiedzi=1&id=23
Brak komentarzy | Dodaj komentarz |