Czarna śmierć - największa epidemia w dziejach
Epidemie w średniowieczu nie były niczym wyjątkowym. Cholera, dżuma czy trąd bezustannie siały spustoszenie w całym świecie, od Chin po krańce Europy. Jednak rok 1347 miał przynieść niespotykane dotąd zniszczenie. Świat europejski z zapartym tchem spoglądał na zmagania Francuzów i Anglików w wojnie stuletniej. Nic więc dziwnego, że nikt nie przejął się informacją o nowej, nieznanej chorobie, która wyludniła krainy azjatyckie i stanęła u wrót Europy. Ucierpiały zwłaszcza wielkie, ludne i bogate kraje, jak Chiny, Indie, Persja czy Egipt.
Około września 1347 roku z Kaffy, portu handlowego na Krymie, wypłynęło 12 genueńskich statków handlowych, kierując się w stronę swej ojczyzny. Nikt z załogi nie mógł przypuszczać, że nie zobaczy już swego domu, a co gorsza, że przyniesie ze sobą śmierć setek tysięcy ludzi. Niecały miesiąc później, statki genueńskie resztkami sił, dotarły do portu w Mesynie na Sycylii. Właśnie, dotarły, choć większa część załogi leżała już martwa. Ci, co jeszcze żyli, w stanie agonii poinformowali, o nadchodzącej zarazie. Objawami choroby, przynajmniej w jej początkowym stadium były: migreny, dreszcze, poty i wysoka gorączka - objawy dżumy gruczołowej. Owrzodzenia w miejscach występowania węzłów chłonnych, z których powoli, acz bezustannie wypływała krew zmieszana z ropą, zapowiadały inną wersję dżumy, znaną jako zaraza morowa. Ale to nie wszystko. Pojawiła się także groźniejsza odmiana dżumy - dżuma płucna. Osoby dotknięte tą odmianą choroby, poza wysoką gorączką, cierpieli na uporczywy kaszel i krwioplucie. Później pojawiał się bolesny obrzęk płuc, powodujący zgon. I choć ludzie dotknięci tą "wersją" zarazy umierali znacznie szybciej, bo w ciągu trzech dni po wystąpieniu objawów, cierpieli znacznie większe katusze od tych pierwszych. Szczęśliwcy, którym bezpośrednio do krwi dostały się bakterie, umierali już po kilku godzinach. Była to trzecia forma dżumy, zwana posocznicową. Tak więc, trzy mordercze choroby jednocześnie rozpostarły swoje krwawe dłonie nad Europą.
W ciągu dwóch miesięcy od chwili rozpoznania choroby, epidemia zagarnęła południowe wybrzeże Francji, północne Włochy i Aragonię na Półwyspie Iberyjskim. Następnie, wiosną 1348 roku opanowała całą Francję i Italię, by latem zdziesiątkować również ziemie Szwajcarów, Węgrów, Rzeszy niemieckiej i południa wysp brytyjskich. Zimą dżuma jakby się uspokoiła pod chłodnym dotykiem zimy, i ludzie liczyli, że już najgorsze mają za sobą. A jednak na wiosnę 1349 roku epidemia znów się rozszalała. Ponownie zaatakowała Francję, docierając następnie do krajów Skandynawii i krain bałtyckich. Do 1350 roku epidemia zaatakowała nawet odległą Islandię i południe Grenlandii. Oszczędziła tylko Czechów i Rusinów.
Najbardziej dała się we znaki mieszkańcom gęsto zaludnionych miast. W średniowieczu mało kto korzystał z kanalizacji, nie mówiąc już o spełnianiu standardów higieny osobistej. W ówczesnym świecie rowy ściekowe były otwarte, a wysypiska śmieci znajdowały się niedaleko domów. Nic więc dziwnego, że bakterie pałeczki dżumy znajdowały świetne miejsce do namnażania się. W miejscach tych bezustannie buszowały szczury - niesławne utrapienie średniowiecznych metropolii - szukające pożywienia. W sierści tych niezbyt urodziwych gryzoni mieszkały pchły, które przenosiły ze sobą śmiercionośne bakterie. Nie widząc różnicy w wyborze swych ofiar, małe insekty atakowały również ludzi, "zarażając" ich śmiercią. Dżuma przenosiła się również poprzez kontakt chorego ze zdrowym. Ludzkie wydzieliny, jak krew, kał czy mocz, również stawały się środkiem zakaźnym. Śmierć zbierała tak wielkie żniwo, że grabarze nie byli w stanie nadążyć z grzebaniem zwłok. Oczywiście, o ile sami nie padli ofiarą epidemii.
We francuskim Awinionie dziennie umierało tak około 400 osób! W chwili, gdy zabrakło miejsca do pochówku, grabarze zaczęli wrzucać zwłoki do nurty Rodanu. Gdzieniegdzie usiłowano zorganizować slużby, których zadaniem byłaby opieka nad chorymi i zadbanie o ich pochówek. We Florencji było to bractwo Compagna della Misericordia, zaś w Paryżu zakonnice ze szpitala miejskiego, które swoje miłosierdzie przypłaciły życiem. Najczęściej umierali biedni, a bogaci, mając większe możliwości finansowe, starali się uciec z miast, gdzie łatwiej było znaleźć śmierć, udając się na wieś. Nastrój tamtego niebezpiecznego czasu świetnie opisał Giovanni Boccaccio w najdoskonalszym swoim dziele - Dekameronie.
Śmierć zagrażała jednak wszystkim, nawet tym zajmującym górę drabiny feudalnej. Na dżumę zmarł, zresztą jako jedyny władca europejski, król kastylijski Alfons XI. Ale był to wyjątek - częściej umierały kobiety z ówczesnych domów panujących. Tak na przykład król Aragonii Pedro, pochował żonę Eleonorę i swoją córkę. We Francji zmarła królowa Joanna, w Anglii córka Edwarda III, również Joanna. W królestwie Nawarry, dżuma zabrała królową Joannę (jakie to popularne imię dla królowych!). Swoje drugie połowy utracili również sławni literaci - Boccaccio opisał swoją ukochaną w dziele Fiammetta, a Petrarka uwiecznił piękną Laurę w swoich wierszach. Dżuma pochłonęła wiele osób duchownych i lekarzy, którzy starali się, zazwyczaj bezskutecznie, nieść pomoc cierpiącym.
Ówcześni lekarze nic nie wiedzieli o istnieniu bakterii, wirusów, a tym bardziej o związkach zależności ich z pchłami i szczurami. Z pewnością średniowieczni lekarze wiązali wybuchy epidemii z obecnością martwych szczurów, ale nie wiedzieli dlaczego tak się dzieje. Nie rozumiano również faktu, iż można zarażać się poprzez kontakt z przedmiotami skażonymi przez bakterie. Przypuszczano powszechnie, że epidemie mają związek z układem planet i gwiazd. Uczeni medycy z Uniwersytetu Paryskiego, na żądanie wyjaśnienia genezy i możliwości leczenia dżumy, nakazane przez króla Francji Filipa VI, oznajmili, że epidemia jest wynikiem koniunkcji Marsa, Jowisza i Saturna, która nastąpiła w marcu 1345 roku. Choć wyjaśnienie to niczego nie wnosiło, zostało powszechnie uznane za wyczerpujące przez wszystkie europejskie środowiska uczelniane.
Epidemię starano się zwalczać na wiele różnych sposobów. Tak na przykład nadworny lekarz papieża Klemensa VI, radził swemu pracodawcy, aby siedział pomiędzy dwoma ogniskami, palącymi się w jego komnatach. A było to nie lada zadanie, mając na uwadze, że w tym czasie panowały niemiłosierne upały. Papieżowi nakazano również odizolowanie się od świata. Niezależnie od dziwności tej metody zapobiegania, mam na myśli pierwszą część "kuracji", papież przeżył. Dzięki tym zabiegom pchły, nie znoszące ciepła, nie zagościły na papieskim dworze. Ale Klemensa VI było stać na opłacanie lekarzy. Zwykli ludzie, zmuszeni byli radzić sobie sami. Nic dziwnego, że tysiące pątników i biczowników publicznie poddawało się pokucie. Nie zapominajmy, że średniowiecze to czas fanatycznej religijności, zwłaszcza w okresach klęsk żywiołowych i epidemii. Oprócz Boga, który niezbyt dobrze interweniował w sprawy ubogich, wielu ludzi uciekało się do szukania pomocy w mocach nieczystych. Gotowi byli oddać duszę, byle tylko przetrwać zarazę. Inni, być może mniej religijni, obawiając się czyhającej wszędzie śmierci, korzystali z życia. Pijatyki, orgie i hazard stały się plagą cierpiących europejskich miast. Za nic mieli oni nakazy Kościoła, który zabraniał tych potencjalnie ostatnich w życiu uciech. Wśród ludzi pojawiali się również szarlatani, głoszący nadchodzący upadek świata. Grozę i różnorodną gamę ludzkiego postępowania w czasie epidemii, świetnie opisał XX-wieczny francuski literat, Albert Camus w dziele pt. "Dżuma".
Powszechne wynaturzenie zapanowało wszędzie. Nieuczciwi księża starali się zarobić na ludzkim nieszczęściu, zawyżając ceny pochówków. Niejednokrotnie kler odmawiał udania się w ostatnią posługę. Zaczęto powszechnie szemrać, że Kościół wzbogaca się na śmierci, przyjmując coraz liczniejsze zapisy testamentowe, skruszonych, i zagrożonych zgonem wiernych. Co więcej, księża zaczęli nagminnie pobierać opłaty za odpusty, mające w założeniu odkupić winy grzeszników.
Wraz z deprawacją kleru, rozpowszechniły się ruchy na poły mistyczne, z biczownikami na czele. Ci pokutnicy, licznie przemierzali europejskie miasta, publicznie pokutując za grzechy. Półnadzy, skórzanymi biczami umartwiali swoje ciało wołając do Boga o zmiłowanie. Pomimo, że na czele każdej grupy biczowników stał jeden przewodnik-mistrz, usiłujący utrzymać żelazną dyscyplinę (biczownicy mieli praktykować zakaz zmiany odzienia, zakaz kąpieli czy spania w łóżkach), wielu spośród pątników popadało w rozpasanie, oddając się wszelkim ludzkim słabostkom. Niejednokrotnie w miejscach pojawienia się większych grup biczowników, dochodziło do rozruchów i pogromów ludności żydowskiej. Bo i antysemityzm wzmagał się w czasach zarazy. Powszechną stała się opinia, iż należy pomścić krzywdy na "mordercach Mesjasza", najlepiej odbierając im wszelkie posiadane przez Żydów majętności, a później życie. Przypisywano im zatruwanie studni, czym rzekomo mieli przyczyniać się do rozprzestrzeniania dżumy.
Problem stał się na tyle palący, że Klemens VI wystawił w 1348 roku dwie bulle, w których surowo zakazywał pogromów. Niestety, głos papieża był zbyt słaby w świecie udręczonym klęskami, aby ktoś skutecznie starał się zastosować do nakazów papieża. Tak np. rada miejska Strasburga usiłowała ochronić tamtejszą gminę żydowską. Jednak rozwścieczeni mieszczanie odwołali "humanitarną" radę miejską, wybrali nową, która wydała im Żydów. Tak więc w lutym 1349 roku blisko 2000 Żydów zostało zagonionych na miejscowy cmentarz na którym ich sądzono. Tych, którzy zdecydowali się przyjąć chrześcijaństwo, puszczano wolno, pozostałych, zatwardziałych "heretyków", a tych było znacznie więcej, spalono. W wielu miastach Europy, społeczności żydowskie wolały wybrać dobrowolną śmierć, popełniając zbiorowe samobójstwo (jak choćby w Frankfurcie nad Menem, Wormacji czy Yorku). Tylko w Moguncji, największa w Europie społeczność żydowska usiłowała się bronić. W czasie zamieszek, zginęło około 200 ludzi z atakującego pospólstwa. Wywołało to powszechny gniew wśród mieszkańców Moguncji, którzy w odwecie wyrżnęli 6000 wyznawców judaizmu. Papież obawiając się upadku swojego autorytetu, nakazał w 1349 roku rozpędzanie biczowników, i likwidowanie przywódców tych ruchów. Król Filip VI zabronił publicznego biczowania się, co wkrótce stało się nakazem we wszystkich europejskich krajach.
Papież starał się ukierunkować powszechną chęć odpokutowania swoich win. Dlatego też, ogłosił rok 1350 Rokiem Świętym, w którym należało udać się na pielgrzymkę do Rzymu. Wszystkim pielgrzymom zaoferował otrzymanie darmowego odpuszczenia grzechów, co było niemal ewenementem. Atmosfera zdawała się sprzyjać powszechnej pielgrzymce. Dżuma powoli wygasała, więc wielu ludzi wybrało się do Stolicy Apostolskiej. Oberże, zajazdy, kościoły i domy, przepełnione były pielgrzymami. Wszyscy jakby zapomnieli, iż tak wielki tłok może sprzyjać chorobom. Na szczęście, Bóg musiał czuwać nad przybyszami i mieszkańcami Rzymu, bo epidemia nie zaatakowała ponownie Wiecznego Miasta.
W 1350 roku wielka zaraza właściwie ustąpiła z wszystkich krajów europejskich. Tylko czasem, w Europie Środkowej wybuchały lokalne epidemie. W sumie w przeciągu trzech lat, dżuma zabrała ze sobą blisko jedną trzecią mieszkańców kontynentu. Niestety, ludzie niczego się nie nauczyli. Nie dbano bardziej o higienę, a po chwilowym zawieszeniu broni, wznowiono działania wojenne między Francją a Anglią. Autorytet Kościoła również znacznie podupadł, dając podwaliny do coraz powszechniejszej krytyki tej instytucji i przyszłej schizmy w XVI wieku. Chłopi, najbardziej dotknięci zarazą, zaczęli uświadamiać sobie swoje znaczenie, wywołując coraz liczniejsze bunty, sprzeciwiające się ich deprecjacji w systemie społecznym.
Ostatecznie wielka epidemia wygasła w 1351 roku. Nie oznaczało to, że dżuma w ogóle nie powracała. Kolejne epidemie wybuchały w 1361 czy 1369 roku. Z upływem czasu, zarazy pojawiały się coraz rzadsze. Niejako ostatni większy akord śmierci pojawił się w 1544 roku, gdy zaraza pochłonęła blisko 100 tysięcy mieszkańców Anglii. Kolejny wybuch zabójczej choroby nastąpił w Azji pod koniec XIX wieku, gdzie zmarło od kilkunastu do kilkudziesięciu milionów ludzi.
Bibliografia:
- Encyklopedia historyczna świata, t. IV, średniowiecze, praca zbiorowa, Kraków 2000.
- Historia Europy średniowiecznej, Manteuffel T., Warszawa 1974.
- Historia powszechna średniowiecza, Zientara B., Warszawa 1994.
- Historia powszechna. Średniowiecze, Michałowski R., Warszawa 2011.
- W kręgu codzienności. Człowiek średniowiecza, pod red. J. Le Goffa, przeł. M. Radożycka-Paoletti, Warszawa 2000.
Brak komentarzy | Dodaj komentarz |