Wspomnienia z wykopalisk w Niniwie
Co byście dali, aby móc samemu stać się odkrywcą jakiegoś wielkiego i zapomnianego przez czas starożytnego grodu. Kto nie chciałby odkryć ruin Troi, Knossos, Myken czy Persepolis. Takich zaginionych miast było sporo. W połowie XIX wieku, w stuleciu wielkich odkryć i narodzin archeologii jako nauki, pewien Anglik, Wusten H. Layard podjął próbę odkrycia miast jednego z największych imperiów starożytności - miast Asyrii. Historia jego wykopalisk pełna była ciekawych wydarzeń, które archeolog-amator spisał w swych pamiętnikach. Świetnie oddają one napięcie towarzyszące odkrywaniu kolejnych cennych znalezisk archeologicznych. Choć początkowo wydawało mi się czymś dziwnym, czytanie wspomnień archeologa, już lektura kilku stron bardzo mnie wciągnęła. Autor świetnie władał piórem, a do tego posiadał dość wyrazisty charakter, który pozwalał mu wyjść z wszelkiego rodzaju opresji. Sam z pewnością nie potrafiłbym tak cudnie opisać podobnych wydarzeń. Dlatego postanowiłem przytoczyć specjalnie dla was część jego pamiętników, choć zdaję sobie sprawę, że na pewno nie są to najbardziej soczyste fragmenty. Mam nadzieję, że wystarczą, aby zaprosić was do przeczytania całej książki, noszącej u nas następujący tytuł - A.H. Layard - "W poszukiwaniu Niniwy".
Rozpoczęcie wykopalisk
Pożytek, jaki odniosłem z lektury listów Botty, jak też możliwości studiowania jego rysunków, już wówczas predestynował mnie do tego, aby stać się jednym z pierwszych, którzy odważyli się wyrazić zdanie co do wieku i pochodzenia tych osobliwych pomników i zwrócili na jego odkrycie powszechną uwagę.
Wydobyte dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności znaleziska Botty spotęgowały jeszcze bardziej moje pragnienie zbadania ruin Asyrii. Było bowiem poza wszelką wątpliwością, że Chorsabad nie mógł być odosobnionym obiektem. Ruiny te nie musiały wprawdzie mieć nic wspólnego ze starożytną Niniwą, choć na razie brak było i tak jakiejkolwiek wskazówki co do tego, gdzie mogło leżeć to miasto. Jeżeli odkryta budowla była jednym z jego pałaców, to z pewnością inne budwle ówczesnej stolicy kraju, o obszernym i okazałym wystroju musiały znajdować się przede wszystkim nad brzegiem Tygrysu. (...)
Pierwsze odkrycia i trudności w prowadzeniu wykopalisk
Nareszcie jesienią 1845 roku poinformował mnie sir Stratford Canning1 , że jest gotów ponosić przez pewien czas koszty prac wykopaliskowych w Asyrii. Jeżeli próba ta zakończy się powodzeniem, miał on nadzieję, że znajdą się sosoby i środki na to, aby kontynuować przedsięwzięcie w odpowiedniej skali. Z radością przyjąłem propozycję prowadzenia robót.
(...) Tymczasem prace wykopaliskowe, na ile pozwalały mi środki, posuwały się żwawo naprzód. Na murach odsłoniętej częściowo budowli ukazywały się tu i ówdzie zwykłe inskrypcje, a czasem nawet wyrzeźbione kwiaty i ozdobne ornamenty. Lecz wciąż jezcze nie mogłem odkryć żadnych rzeźb2 , ani też nie miałem nawet choćby ogólnego pojęcia o usytuowaniu względem tych murów. Ale w końcu, kiedy zabrałem sę do przekopywania rowu w poprzek wzgórza - już pierwsze zagłebienie motyki na stronie północnej odsłoniło górny kawałek jakiejś płaskorzeźby. Arabowie byli tym odkryciem uradowani nie mniej, niż ja sam. Zabrali się żwawo do kopania i nie bacząc na gwałtowny deszcz, pracowali aż do zmroku, dopóki wreszcie nie ujrzałem dwóch płyt całkowicie oczyszczonych.
Na każdej z nich znajdowały się po dwie płaskorzeźby, oddzielone od siebie pasem napisów. Górna część pierwszej płyty przedstawiała scenę bitewną. Na dwu rydwanach zaprzężonych w konie z bogatymi rzędami widać było grupy złożone z trzech ojowników. Postać główna każdej z tych grup pozbawiona była brody, przedstawiała więc zapewne eunucha. Miała ona na sobie pełne opancerzenie, na głowie spiczasty hełm, z którego opadała misiurka chroniąca uszy, dolną część twarzy i kark. W lewej ręce każdy z nich trzymał napięty łuk, prawą zaś, odciągając za ucho cięciwę - trzymał równocześnie założoną na niej strzałe, gotową do wypuszczenia. Inny wojownik dzierżąc wodze rydwanu popędzał biczem konie galopujące w skok po równinie. Trzeci z wojowników, bez hełmu, o spływających falami włosach i brodzie, trzymał tarczę osłaniającą postać główną. Rozrzuceni po całym reliefie, leżeli pod kopytami koni pokonani, z ranami od strzałów zwycięzców.
Z zachwytem patrzyłem na wytworność i bogactwo ozdób, naturalistyczny i delikatny zarazem rysunek mięśni i członków ciała tak ludzi, jak i koni i podziwiałem artyzm uwidaczniający się zarówno w konfiguracji reliefu, jak i całej kompozycji dzieła. Płaskorzeźba, zarówno pod wymienionymi wyżej względami, jak też i ekspozycją odbiegała od rzeźb z Chorsabadu, a nawet nad nimi górowała. Tak samo dostrzegłem różnice w znakach inskrypcji w porównaniu z tymi, które znalazł Botta. Ale, niestety, płyta kiedyś wystawiona na działanie ognia, ucierpiał tak bardzo, że nie było żadnej nadziei na to, że można będzie ją transportować. Oprócz tego poobijane były narożniki i przez to zostało zniszczonych kilka figur i inskrypcji. Następna płyta stała odwrócona. Widocznie musiała być tam przyniesiona z jakiegoś innego budynku3 . Okoliczność ta utrudniała jeszcze bardziej jakiekolwiek domysły co do pochodzenia i kształtu budowli, którą penetrowaliśmy.
Dolna płaskorzeźba przedstawiała oblężenie twierdzy, czy też opasanego murami miasta. Po lewej stronie widać było dwóch wojowników, z których każdy trzymał okrągłą tarczę w jednej, a krótki miecz w drugiej ręce. Tunika, ściśnięta w talii paskiem i ozdobiona lamówką z frędzli, sięgała im do kolan, na plecach zawieszony mieli kołczan, zaś przełożony przez lewą rękę łuk zwisał u boku w gotowości do użycia. Również i oni nosili wspomniane poprzednio spiczaste hełmy. Wojownik na przednim planie wspinał się po przystawionej do muru twierdzy drabinie. Nad ozdobionymi tak samo murami wznosiły się trzy wieże z kanciastymi wieżyczkami. Na pierwszej z nich znajdowało się dwóch wojowników: jeden wypuszczający strzałę z łuku, drugi wznoszący tarczę i rzucający kamieniem w oblegających, od których oblężeni różnili się nawet nakryciem głowy - zwykła opaską przytrzymującą włosy na skroniach. Także ich brody były mniej starannie wypielęgnowane. Na drugiej wieży znajdował się wojownik sprawiający swoją procę. Między tą wieżą z trzecią, ponad sklepioną bramą stała postać kobieca, dająca się rozpoznać po długich włosach, opadających lokami na ramiona. Prawa jej ręka wzniesiona była w błagalnym geście, jak gdyby prosiła o łaskę. Na trzeciej wieży widniało jeszcze dwóch obrońców: jeden wypuszczał strzałę, drugi zaś, wzniósłszy do góry tarczę, usiłował podpalić żagwią jakąś machinę, wyglądającą na katapultę, podciągniętą pod mury po pochyłej płaszczyźnie z plecionki i gruzu. Wielkość przedstawianych postaci i rozmiary budowli, nie pozostają między sobą w żadnej proporcji. Wojownik w spiczastym hełmie zgina kolano i trzymając w ręku pochodnię usiłuje podpalić bramę twierdzy, podczas gdy inny, w pełnej zbroi, przy pomocy prawdopodobnie żelaznego narzędzia podobnego do tępego oszczepu, wyłamuje kamienie z bruku. Pomiędzy nimi przedstawiony jest mężczyzna spadający z murów głową w dół.
Druga płyta zawierała podobne przedstawienia, lecz była mocno uszkodzona.
Kiedy wieczorem rozmyślałem w moim szałasie o dzisiejszym odkryciu, wszedł Dawud Agha i przysiadłszy się do mnie, wygłosił długie przemówienie, którego sens sprowadzał się do tego, że jest oon sługą paszy, a ten z kolei jest niewolnikiem sułtana. I że sługę obowiązuje posłuszeństwo wobec rozkazów przełożonego, niezależnie od tego jak są one nieprzyjemne i niesprawiedliwe. Zorientowałem się w lot, do czego miała służyć ta przemowa i byłem wobec tego już przygotowany na przyjęcie wiadomości, którą mi przyniósł, mianowicie, że otrzymał on jakoby z Mosulu rozkaz, aby położyć kres wykopaliskom, zastraszając nawet pogróżkami tych kopaczy, którzy skłonni byliby u mnie pracować. Zaraz następnego ranka pojechałem konno do miasta i złożyłem moje uszanowanie ekscelencji. Pasza udawał, że jest tym zaskoczony, wypierał się tego, jakoby wydawał kiedykolwiek rozkaz w tym duchu i z miejsca polecił swemu sekretarzowi napisać do dowódcy żandarmerii, aby raczej udzielał mi wszelkiej pomocy, jaka tylko jest możliwa, zamiast stwarzać na mojej drodze przeszkody. Przyrzekł mi, że otrzymam ten list jeszcze tego samego popołudnia, zanim wyjadę do As-Sulajmijji. Wkrótce jednak po tym przyszedł do mnie oficer, który obłudnie poinformował mnie, że pasza nie chciałby mnie zatrzymywać w Mosulu i że list zostanie wysłany jeszcze tej nocy. Powróciłe więc do wsi i zawiadomiłem Dawuda Aghę o rezultatach audiencji u paszy. Około południa jednak przyszedł on do mnie i oświadczył, że goniec przywiózł mu rozkazy, które okazały się znacznie bardziej rygorystyczne, niż te, które dotąd otrzymał oraz, że żadną miarą nie może mi pozwolić na dalsze prowadzenie moich robót.
Wstrząśnięty takim przewrotnym i obłudnym postępowaniem, pojechałm wczesnym rankiem do Mosulu i poszedłem zgłosć swoje pretensje paszy.
- Bardzo mi przykro - oświadczył - po pańskim odjeździe wczoraj dowiedziałem się, że usypisko gruzów, na którym rozpoczął pan wykopaliska - jest muzułmańskim cmentarzem. Zdaje pan sobie sprawę z tego, że prawo zabrania niszczenia grobów. Zarówno zresztą kadi, jak i mufti przedłożyli mi w tym przedmiocie swoje opinie.
- Po pierwsze - odparłem - ponieważ wzgórze to znam doskonale, mogę zapewnić, że nie zostały zniszczone żadne groby, bo ich tam nie ma. (...)
Zrozumiałem wreszcie, że pasza istotnie zdecydowany był przerwać moje prace badawcze. Udałem wobec tego że uspokoiła mnie jego odpowiedź i poprosiłem go tylko, aby zechcia wysłać ze mną jednego ze swoich podwładnych do Nimrudu, gdyż pragnąłbym odrysować rzeźby i przepisać inskrypcje, jako że poleciłem pozostawić je tam odsłonięte. Zgodził się na to i kazał jednemu z oficerów towarzyszyć mi. Ale zanim jeszcze opuściłem Mosul, już ku memu ubolewaniu dowiedziałem się, skąd brała się głównie opozycja wobec moich wysiłków.
Gdy wróciłem do As-Sulajmijji bez specjalnego trudu uzyskałem od kawwasa zezwolenie na przyjęcie kilku robotników do pilnowania rzeźb za dnia, a ponieważ Dawud Agha oświadczył, że obecność na miejscu wykopalisk tego funkcjonariusza oaszy zwalnia go od wszelkiej odpowiedzialności - oznaczało to, że właściwie idzie mi na rękę, nie mając zamiaru przeszkadzać mi w tym, co uważałem za niezbędne dalej czynić. Chciałem na razie tylko upewnić się, czy rzeczywiście istnieją tu mogiły muzułmańskie oraz narysowac jeden z odsłoniętych reliefów. W związku z tym następnego ranka wyjechałem do ruin konno w towarzystwie żandarmów, którzy przy tej okazji przeprowadzili zwykły objazd patrolowy w celu tropienia arabskich band rozbójniczych. Po drodze Dawud Agha zwierzył mi się, że otrzymał rozkaz upozorowania cmentarza na wzgórzu i że jego wojsko przez dwie noce było zajęte przy zwożeniu wykopanych w tym celu nagrobków kamiennych z odległych wsi.
(...) Ponieważ ta część budowli znajdowała się dokładnie w narożniku wzgórza, była prawdopodobnie bardziej narażona na rozpadanie się, a wskutek tego i bardziej uszkodzona, niż jakakolwiek inna. Mając to na uwadze poleciłem kopać następny dół w centralnym punkcie budowli i wybrałem do tego celu głęboki wąwóz, wyrwany przez zimowe deszcze i wdzierający się szeroko w ruiny. W ciągu dwóch dni przedzierali się robotnicy do wierzchołka jakiejś nienaruszonej płyty, ustawionej w swoim pierwotnym położeniu. I ku mojej ogromnej satysfakcji - na jej jednej stronie odkryłem relief dwóch postaci ludzkich nadnaturalnej wielkości, zachowany w doskonałym stanie. W parę godzin całkowicie odrzucono ziemię i gruz. Precyzyjnie odtworzone ornamenty ubioru, frędzle i chwosty, bransolety i naramienniki, staranne utrefienie włosów i brody - były bez najmniejszych uszkodzeń. Figury te stały tyłem do siebie i miały skrzydła u ramion. Były to prawdopodobnie bóstwa wyobrażające pory roku, albo celebrujące jakieś religijne obrzędy. Postać zwrócona na wschód trzymała na prawym ramieniu młodą sarenkę, w lewej zaś ręce - gałązkę z pięcioma kwiatami. Na jej skroniach znajdowała się opaska ozdobiona z przodu rozetką. Druga niosła natomiast w lewej ręce jakieś czworoboczne naczynie, czy koszyk i okryta była czymś w rodzaju peleryny, spod spodu której wychylał się jakiś rogaty stwór. Obie postacie odziane były w togi opadające im z ramion do kostek i krótkie, sięgające do kolan tuniki, szczodrze i gustownie ozdobione haftami i frędzlami. Ich włosy spadały na ramiona w niezliczonych loczkach, a starannie utrefione brody ułożone były w zmienne rządki kędziorów. Aczkolwiek relief był dość płytki, kontury zarysowywały się na nim delikatniej i wyraziściej, niż w rzeźbach z Chorsabadu. Proporcje ciała przedstawione były z uderzającą dokładnością, mięśnie i kości odtworzone wiernie, a nawet nieco przerysowane. Po środku tablicy znajdowała się, zachodząc na figury, jakaś inskrypcja.
Głowa Nimroda!
(...) Do węgła przylegała figura o niezwykłej formie. Z ludzkiego ciała, odzianego w szaty opisanych przed chwilą skrzydlatych istot, wyrastała głowa orła, czy też może sępa. Dość długi, zakrzywiony dziób był na wpół otwarty i ukazywał wąski, zaostrzony język, na którym zachowały się jeszcze resztki czerwonej farby. Gęste, utrefione na modłę asyryjską włosy, spływały na barki, na głowie zaś sterczał pierzasty grzebień. U ramion tego bajecznego stwora wyrastały skrzydła, a w rękach trzymał on czworoboczne naczynie i piniową szyszkę. W czymś na kształt pasa tkwiły trzy sztylety, przy czym rękojeść jednego z nich miała kształt głowy byka. Mogły one być wykonane nawet ze szlachetnego metalu, ale były raczej z miedzi inkrustowanej kością słoniową lub emalią. Zresztą akurat kilka dni temu znaleźliśmy w ruinach południowo-zachodnich miedzianą rękojeść sztyletu, która była bardzo podobna i w której zachowały się wgłębienia po ikrustacji takimi właśnie materiałami. Jest ona obecnie przechowywana w British Museum.
Rzeźba ta, symbolizująca prawdopodobnie w postaci mitologicznej połączenie jakichś atrybutów boskości, daje się zapewne zidentyfikować jako wyobrażenie bóstwa Nisroch, w którego świątyni został przez własnych synów zamordowany Senaheryb, po swoim powrocie z niefortunnego pochodu na Jerozolimę. Słowo nisr oznacza we wszystkich językach semickich orła.
Figury zachowały resztki farb, zwłaszcza na włosach, brodach, oczach i sandałach. Z pewnością były one kiedyś polichromowane w całości. Płyty, w których zostały w swoim czasie wyrzeźbione, były nieuszkodzone i ponad wszelką wątpliwość należały do pomieszczenia, którego istnienie mogliśmy całkowicie potwierdzić, kiedy kopaliśmy dalej trzymając się muru. Jest ono teraz częściowo odsłonięte.
Następnego ranka po tych odkryciach udałem się konno do obozu szejka Abd ar-Rahmana, i akurat, kiedy wracałem do wykopalisk, dostrzegłem z daleka dwóch Arabów z jego szczepu, cwałujących naprzeciw co koń wyskoczy. Zrównawszy się ze mną, stanęli.
- Prędko, panie! - zawołał jeden z nich. - Prędko do wykopalisk! Znaleźli samego Nemroda! Na Allaha, to cud, istny cud! Widzieliśmy go na własne oczy! Bóg jest jeden! - I z tym okrzykiem pogalopowali obaj do swoich namiotów, nie wypowiadając ani słowa więcej.
Po przybyciu na miejsce zszedłem zaraz do nowego wykopu. Zastałem tam robotników, którzy mnie już wcześniej zauważyli, stojących nad stosem koszyków i płaszczy. Z grupy wystąpił Awwad i poprosił mnie o podarunek z okazji tego wydarzenia - a tymczasem Arabowie usunęli zaimprowizowaną zasłonę, ustawioną w najwyższym pośpiechu - i odsłonili gigantycznych rozmiarów pełnoplastyczną rzeźbę głowy ludzkiej. Wykutą w miejscowym alabastrze. Tak odkryto górną część jakiejś figury, której korpus pozostawał jeszcze zagrzebany w ziemi. Zorientowałem się natychmiast, że głowa musiała należeć do skrzydlatego lwa lub byka, w rodzaju znalezionych w Chorsabadzie i Persepolis. Była ona wspaniale zachowana, spokojna, majestatyczna w wyrazie, a jj kształt i rysy twarzy wskazywały na mistrzowskie opanowanie sztuki rzeźbiarskiej i swobodę operowania dłutem, jakich trudno byłoby się spodziewać w posągach z tak odległych epok.
(...) Kiedy tak stałem, pilnując usuwania przyczepionych do rzeźby grudek ziemi i wydając wskazówki co do dalszego prowadzenia robót - dał się w pewnej chwili słyszeć tętent koni, a następnie na skraju wykopu ukazał się Abd ar-Rahman z połową swego szczepu. Skoro bowiem tylko ci dwaj spotkani przeze mnie Arabowie dotarli do swoich namiotów i donieśli o cudzie, jaki widzieli - każdy wskoczył na koń i pędził na wzgórze, aby przekonać się na własne oczy o prawdziwości tej niepojętej nowiny. Skoro ujrzeli głowę, krzyknęli wszyscy: "Nie masz bóstwa oprócz Boga, a Mahomet jest Bożym Wysłańcem!" Upłynął dłuższy czas, zanim szejk dał się namówić do zejścia w wykop dla upewnienia się naocznie, że rzeźba, którą ogląda, jest z kamienia.
- To nie jest dzieło rąk ludzkich - zawołał - lecz pochodzi od niewiernych olbrzymów, którzy według słów Proroka (pokój z nim!) byli więksi, niż najwyższe palmy daktylowe! To jest jeden z tych bożków, których wyklął Noe (pokój z nim!) jeszcze przed potopem!
Werdykt taki, jako owoc uczonych dywagacji szejka, przyjęli z jednogłośną aprobatą wszyscy obecni.
Dalsze wykopaliska
(...) Druga płyta w narożniku była wyjątkowo wysoka, liczyła bowiem 3,8 metra. Jej górna część, odłamana, leżała na ziemi, dolna natomiast stała na swoim miejscu przy ścianie. Płaskorzeźba wyobrażała jakąś wielką skrzydlatą postać w potrójnej tiarze na głowie. Dalsze płyty przedstawiały postacie ludzkie w całkiem już odmiennych strojach. Zapewne byli to cudzoziemcy: jedni z nich nieśli dary, inni, na znak poddania się, wznosili złożone dłonie. Jedna z postaci prowadziła ze sobą na sznurkach dwie małpy, z których jedna stała na tylnych łapach, druga zaś siedziała na ramionach mężczyzny, trzymając jedną łapę na jego głowie. Ubiór tych postaci był osobliwy: nosili wysokie trzewiki z zadartymi do góry noskami, podobne do tych, jakie jeszcze teraz noszone są w Turcji i Persji. Nakrycia głowy, choć stożkowate, wydawały się być zrobione z opasek lub zakładek filcowych, bądź też może z płótna. Tuniki ich różniły się od tunik wojowników i dworzan przedstawianych na innych płaskorzeźbach. Reliefy w sąsiedniej komnacie wyobrażały figurę z głową orła oraz święte drzewo.
Zagłębiwszy się dalej w ziemię, napotkaliśmy znowu poprzewracane płyty, odtwarzające bitwy, oblężenia i inne podobne sceny historyczne. Mur z wysuszonej na słońcu cegły, którego okładzinę stanowiły owe płyty, nadal miał tu wysokość 3,6 do 4 metrów. Z pozostałych w ziemi kupek popiołu mogłem wywnioskować, gdzie spoczywały ongiś belki podtrzymujące więźbę dachu tej budowli. Żałowałem bardzo, że nie miałem wówczas ani materiału do opakowania, ani też możliwości wysłania tych płaskorzeźb. Musiałem więc chwilowo, niestety, pozostawić je na miejscu.
Posuwając się wciąż wzdłuż muru natknąłem się na ludzkogłowego skrzydlatego byka z żółtego wapienia, którego odłamaną głowę znaleziono już wcześniej. Leżał przewrócony i porozbijany. Kiedy kazałem go podnieść, odkryłem pod nim, ku memu niezmiernemu zdumieniu - szesnaście brązowych lwów o zadziwiającym rysunku, składających się na pełną ich kolekcję - od największego, liczącego mniej więcej 30 cm długości - do najmniejszego, około 2,5-centymetrowego. Każdy z nich miał na grzbiecie pierścień, co nadawało im wygląd odważników. Odkryłem tu także rozbite gliniane naczynie, z frywolnymi wizerunkami dwóch postaci ludzkich: miały one skrzydła i szpony, jak u ptaków, kobiecą pierś i ogon skorpiona, czy też jakiegoś innego podobnego stworzenia. Skrzętnie pozbierałem i zapakowałem te odłamki.
Z wyjątkiem skrzydlatego byka - wszystkie płyty były nieuszkodzone i stały na swoich miejscach. Na pierwszej z nich znajdowała się skrzydlata postać ludzka podnosząca prawą rękę pięciokwiatową gałązkę, a w lewej niosąca zwyczajne czworogranne naczynie. Skronie jej okalała opaska ozdobiona trzema rozetkami. Na każdej z czterech kolejnych płyt znajdowały się dwa reliefy rozdzielone wstęgą jakiegoś napisu. Rzeźba górna na pierwszej płycie przedstawiała twierdzę zbudowaną na wyspie pośrodku rzeki. Wieży zamku bronił uzbrojony mężczyzna, na dwóch zaś innych wieżach znajdowały się kobiety.. rzeką płynęło trzech wojowników, którzy prawdopodobnie umknęli nieprzyjacielowi. Dwaj z nich posługiwali się pływakami z nadmuchiwanych skór, jakimi po dziś dzień posługują się Arabowie zamieszkujący nad brzegami rzek Mezopotamii - z tą tylko różnicą, że na płaskorzeźbie płynący trzymają w ustach rurki, przez które napełniają skóry powietrzem. Trzeci z nich, ugodzony strzałą przez strzelających z brzegu wojowników w wysokich czapkach, walczy desperacko z prądem rzeki. Tło oobrazu uzupełniają szkicowo zarysowane drzewa.
Górna część kolejnej płyty wyobrażała oblężenie miasta przy użyciu taranu i wieży oblężniczej, dolna zaś monarchę, przed oblicze którego przyprowadzono jeńców. Dwie dalsze płyty uwieczniały królewskie polowanie na lwy i tury.
Ta ostatnia - polowanie na lwy, była najbardziej zachwycająca ze wszystkich dotychczas odsłoniętych płyt, zarówno ze względu na kunsztowne wykonanie i kompozycję obrazu, trafny i śmiały rysunek postaci człowieka i lwa - jak również z uwagi na doskonały stan, w jakim się zachowała. Należy ona niewątpliwie do najwspanialszych wzorów sztuki asyryjskiej 4 .
Przypisy
1. Podówczas poseł brytyjski w Stambule.
2. W tym okresie poszukiwań Layard był nastawiony tylko na poszukiwanie rzeźb, które mogły stanowić obiekty muzealne. Dopiero, gdy podczas wyjazdu do Anglii przekonał się o wadze znalezisk pismiennictwa, zaczął zwracać również i na nie uwagę.
3. To przedwczesne przypuszczenie Layarda okazało się potem trafne.
4. Layard wówczas nie miał jeszcze pojęcia o wspaniałych scenach myśliwskich z pałacu Asurbanipala, odkrytych w roku 1853 przez Rassama, który przy tym w nieuczciwy sposób ubiegł w tym Francuzów w Niniwie.
Bibliografia:
- A.H. Layard, W poszukiwaniu Niniwy, z niemieckiego przełożył Wacław B. Mrugalski, Warszawa 1983, s. 29-31, 43-46, 47-48, 64-66, 67-73, 116-121.
Brak komentarzy | Dodaj komentarz |