Rzymskie triumfy
Czasy republiki były dla Rzymu latami największej ekspansji, niemal nieustannych wojen i niezliczonych bitew, dlatego też okazji do triumfów było bardzo wiele. Pierwszy republikański triumf odbył konsul Publiusz Waleriusz Publikola w 509 r. p.n.e. po zwycięstwie nad wojskami Tarkwinii i Wejów. W latach 396 - 367 p.n.e. Marek Furiusz Kamillus, wybitny wódz zwany „ojcem ojczyzny” i uważany przez rodaków za wybrańca bogów, wjeżdżał do Rzymu jako triumfator aż pięciokrotnie. Jego sukcesy – zdobycie miasta Weje rywalizującego z Rzymem i zwycięstwo nad Galami – były tak ważne, że senat pozwolił mu na uświetnienie ceremonii. Kamillus przywrócił zwyczaj używania czterokonnego rydwanu. Zmienił też ceremonię religijną – na Kapitolu złożył ofiarę z białych byków nie Jowiszowi Pogromcy Wrogów, ale Jowiszowi Najlepszemu i Największemu (Iuppiter Optiums Maximus) – najwyższemu bóstwu Rzymu, co jeszcze zwiększało rangę triumfu i chwałę zwycięzcy, który na jeden dzień stawał się dla Rzymian niemal półbogiem. Obrzędy triumfalne stawały się coraz wspanialsze i coraz bardziej skupione na otoczonej uwielbieniem osobie wodza. Począwszy od 338 r. p.n.e. triumfatorom wystawiano czasem pomniki, od III w. p.n.e. pozwalano im nosić purpurowe płaszcze wyszywane w złote gwiazdy i tunikę ozdobioną wzorem w kształcie liści palmowych oraz wieszać na swoich domach tarcze pokonanych wrogów, a od 290 p.n.e. przyznawano im pozłacane rydwany, jak dawniej królom. W późniejszych czasach oprócz laurowego wieńca zwanego corona triumphalis zwycięski dowódca otrzymywał też wieniec ze złota, który trzymał mu nad głową stojący w rydwanie niewolnik. Triumfator czasem także otrzymywał od senatu honorowy przydomek upamiętniający zwycięstwo – np. Scypiona nazwano Africanus po jego zwycięstwie nad Hannibalem w Afryce, a jego brat Lucjusz od czasu pokonania w Azji Mniejszej Antiocha Seleukidy znany był jako Asiaticus. W 196 r. p.n.e. po raz pierwszy wzniesiono łuk triumfalny – ozdobną bramę, przez którą przechodził zwycięski wódz i jego żołnierze. W czasach republiki były to niewielkie tymczasowe konstrukcje, które rozbierano po triumfie – dopiero za cesarstwa pojawiły się monumentalne marmurowe łuki, z których wiele dotrwało do naszych czasów. Triumfatorzy otrzymywali kolejne zaszczyty, za to stopniowo zmniejszano ilość wojsk biorących udział w paradach. Wiązało się to z ciągłym wzrostem liczebności sił zbrojnych republiki – początkowo ulicami miasta mogła przemaszerować cała armia, ale już w III w. p.n.e., kiedy wystawiono do walki po kilkadziesiąt tysięcy ludzi było to praktycznie niemożliwe. Wobec tego w przemarszach brali udział jedynie ci żołnierze, którzy wyróżnili się na polu bitwy i otrzymali odznaczenia. Jeszcze bardziej zwiększało to prestiż triumfatora – zwycięstwo przypisywano przede wszystkim jemu, a nie jego ludziom. Podkreślała to także formuła, którą wygłaszał na Kapitolu, składając ofiarę z wina i krwi byków: „Wrogowie zostali pokonani, a obywatele są bezpieczni, państwo spokojne, a pokój zapewniony. Wojna została zakończona, zwycięskie walki dobiegły końca, zaś wojska i garnizony wyszły cało. Przeto tobie, Jowiszu, i wszystkim innym bogom, składam dzięki za pomoc, za sprawą której wziąłem odwet na wrogach”. Wódz bezpośrednio zwracał się do najwyższego boga Rzymu, do którego zwykli ludzie modlili się zbiorowo, nie ośmielając się mówić we własnym imieniu. Wypowiadane przez triumfatora słowa brzmiały, jakby to nie armia, ale on sam własnoręcznie pobił przeciwników, będąc nie zwyczajnym dowódcą, ale wykonawcą woli niebios. Mieszkańcy Rzymu uwielbiali triumfy – nie tylko, ze względu na związane z nimi igrzyska, darmowe uczty czy inne korzyści materialne (w 168 r. p.n.e. po pokonaniu Macedonii zdobyto tak ogromne bogactwa, że na 10 lat zwolniono obywateli rzymskich z podatków, bo wszystkie wydatki pokrywały te łupy). Wspaniałe pochody sprawiały, że czuli się dumni ze swego kraju i na własne oczy przekonywali się o jego niezwyciężonej potędze. A że „res publica” to „rzecz wspólna”, państwo należące do wszystkich obywateli, to każdy Rzymianin patrząc na łupy i jeńców z kolejnych podbitych ziem mógł czuć się władcą świata. Wodzowie zaś starali się, aby ich triumfy były jak najwspanialsze – pozwalało to zaimponować obywatelom i zdobyć ich głosy w najbliższych wyborach na wysokie urzędy państwowe. W 275 r. p.n.e. Maniusz Kuriusz Denatatus zafundował swym rodakom niezwykłe widowisko – ulicami miasta przeprowadzono zdobyte w walce z Pyrrusem słonie indyjskie. 15 lat później Gajusz Duiliusz jako pierwszy w historii został nagrodzony triumfem za zwycięstwo w bitwie morskiej. Wobec braku cennych łupów i niewielkiej liczby jeńców wpadł na oryginalny pomysł uświetnienia swej parady. Ze zdobytych kartagińskich okrętów odcięto tarany i ozdobne dzioby, które następnie przewieziono przez Rzym i udekorowano nimi Rostrę – mównicę na Forum Romanum. Od tej pory w ten właśnie sposób odbywano triumphus navalis, triumf morski. W 194 r. p.n.e. Tytus Kwinkcjusz Flaminius przywiózł z Macedonii tak wiele drogocennych łupów, że procesję z nimi trzeba było rozłożyć na trzy dni. Lucjusz Korneliusz Sulla, miłośnik helleńskiej kultury, ze swojej wyprawy na Wschód sprowadził nie tylko złoto, ale też greckie rzeźby i rękopisy Arystotelesa, które pokazano Rzymianom podczas jego triumfu w 82 r. p.n.e. U schyłku republiki, w I w. p.n.e., triumfy były ważnym orężem w rękach ambitnych polityków walczących o władzę i szukających poparcia ludu, zawsze uwielbiającego zwycięskich wodzów, dlatego ich wystawność ocierała się już o przesadę. W 61 r. p.n.e. Pompejusz świętował zwycięstwo nad królem Pontu Mitrydatesem olśniewającym dwudniowym triumfem, w którym pokazano Rzymianom 300 wziętych do niewoli królów, dowódców i namiestników oraz niezliczone wozy załadowane najróżniejszymi drogocennymi przedmiotami. Pompejusz był ubrany w płaszcz, który należał do samego Aleksandra Wielkiego, jedną z najbardziej niezwykłych rzeczy, jakie przywiózł ze Wschodu. Wprowadził też zwyczaj, który przyjął się na stałe – w jego paradzie niesiono tablice wymieniające podbite ziemie, podające liczby jeńców, zdobytych miast itp. (na jednej z tablic widniał niezbyt skromny napis: „Pompejusz święci triumf nad światem”) oraz malowidła przedstawiające bitwy stoczone przez triumfatora. Mimo całej wspaniałości i iście królewskiego przepychu republikańskie triumfy zawierały zwyczaje mające przypominać triumfatorowi, że jest takim samym obywatelem Rzymu jak wszyscy inni i nie powinien się wywyższać. Stojący w rydwanie niewolnik trzymający złoty wieniec nad głową wodza cały czas powtarzał mu pewne słowa. Nie wiadomo na pewno, jak one brzmiały, ale przypuszcza się, że było to „Hominem te memento” („Pamiętaj, że jesteś tylko człowiekiem”) lub „Memento mori” („Pamiętaj, że jesteś śmiertelnikiem”, dosłownie „Pamiętaj, że umrzesz”). Poza tym podczas obrzędów ofiarnych na Kapitolu triumfator zdejmował z głowy wieniec i składał go w świątyni Jowisza na znak, że nie pragnie korony. Po wojnach domowych nastały jednak nowe czasy. Cesarze jedynowładcy dostosowali triumfy do swoich celów i potrzeb.
Twórca nowych, autokratycznych rządów, Oktawian August, utrzymywał pozory ustroju republikańskiego, ale w rzeczywistości skupił w swym ręku niemal całą władzę. Aby utrudnić uzurpacje ze strony ambitnych dowódców wojskowych m.in. zmienił wymowę ceremonii triumfu – odtąd nie służyła ona uwielbieniu osoby zwycięskiego wodza, ale była przede wszystkim uroczystością państwową pokazującą potęgę państwa rzymskiego oraz sławiącą jego bogów. Teraz niezależnie od tego, kto dowodził w zwycięskiej wojnie, triumfatorem był zawsze August, który jako „pierwszy wśród równych” był niejako uosobieniem imperium. Sam dowódca mógł liczyć najwyżej na honorowe odznaki czy purpurowy płaszcz, a czasem jechanie za rydwanem władcy podczas parady. Jedną ze zmian w ceremonii triumfu wprowadzonych za panowania pierwszego princepsa było budowanie bardziej okazałych niż za republiki i stawianych na stałe kamiennych łuków triumfalnych, pokrytych inskrypcjami i płaskorzeźbami opisującymi i pokazującymi zwycięską wojnę. Za czasów cesarstwa została też ostatecznie ustalona trasa triumfalnego pochodu. Rozpoczynał się on na Campus Martius (Polu Marsowym) za murami miejskimi, następnie uczestnicy parady wkraczali do miasta przez Porta Triumphalis (Bramę Triumfalną) i szli ulicami miasta przez Circus Maximus i Forum Romanum. Ceremonię kończyło przejście triumfatora Via Sacra (Święta Drogą) na Kapitol, gdzie dopełniano obrzędów religijnych ku czci Jowisza.
W Rzymie za panowania następców Augusta triumfy, podobnie jak sama władza cesarska, uległy wynaturzeniu, stając się czymś zupełnie innym niż w republice i wczesnym pryncypacie. Przepych zwycięskich pochodów rósł jeszcze bardziej, wznoszono coraz okazalsze łuki i kolumny, urządzano ogromne igrzyska. Wielu późniejszych władców było pozbawionych talentów militarnych, a Rzym coraz rzadziej prowadził podboje, jednak cesarze chcieli triumfów, które pomagały zjednywać sobie lud. Mało kto stosował się do republikańskich wymogów, które trzeba było spełnić, by otrzymać triumf – teraz jeśli cesarz chciał triumfu, to go dostawał. Szalony Kaligula nie mogąc przeprowadzić planowanej na 40 r. n.e. inwazji na Brytanię kazał zgromadzonym na wybrzeżu legionistom pozbierać muszle z plaży, a powróciwszy do Rzymu odbył triumf nad oceanem (muszle wieziono jako łupy). Oczywiście byli też zdolni władcy, którzy świętowali prawdziwe zwycięstwa. Tytus po rozbiciu żydowskich buntowników i zdobyciu Jerozolimy odbył w 70 r. n.e. triumf według dawnych wzorców – jak za najlepszych lat republiki ulicami miasta wieziono zdobyte skarby i prowadzono jeńców, a na koniec stracono wrogiego wodza. Później zwycięzcy organizowali bardziej wystawne triumfy, jak np. cesarz Trajan, który po pokonaniu Daków w 106 r. n.e. wyprawił trwające 123 dni munera, na których walczyło 10 000 gladiatorów. Często przepych służył tak naprawdę ukryciu tego, że zwycięstwo samo w sobie nie było zbyt imponujące – tak było w przypadku triumfu Aleksandra Sewera nad Partami w 233 r. n.e., kiedy to cesarz przejechał przez Rzym wielkim rydwanem ciągniętym przez cztery słonie, a wieści o jego sukcesach były celowo wyolbrzymione. Po dobrym władcy, jakim był Marek Aureliusz, na tron coraz częściej wstępowali ludzie, którzy kompletnie się do tego nie nadawali – jak np. jego obłąkany syn Kommodus. Aby odbyć triumf nad Piktami kazał przebrać w pityjskie stroje pochodzących z Brytanii niewolników i poprowadzić ich w swoim pochodzie, by udawali jeńców. Cesarz Galienus całkowicie skompromitował zwyczaj pochodów zwycięskiej armii w 263 r. n.e., odbywając triumf z okazji zwycięstwa nad Germanami, które miało miejsce tylko w jego wyobraźni – wynajął on aktorów, którzy odziani w futra i ze sztucznymi brodami oraz perukami udawali pojmanych barbarzyńców. Oczywiście ten „triumf” tylko ośmieszył władcę i wzbudził niechęć ludu. Podobnemu wypaczeniu uległ zwyczaj nadawania przydomków honorowych – cesarze otrzymywali je za niemal każde zwycięstwo odniesione przez jakiegokolwiek wodza za ich panowania. Jeden władca miał często po kilkanaście przydomków (Gothicus, Parthicus, Germanicus, Britannicus itd.) utworzonych od nazw prawie wszystkich wrogów Rzymu, dodatkowo nieraz otrzymywał jeszcze patetyczne i niezwiązane z niczym konkretnym tytuły w stylu Restitutor Orbis (Odnowiciel Świata). Gdy tron cesarski coraz częściej obejmowali dowódcy wojskowi lub ludzie opierający swą władzę na armii, triumfy w Wiecznym Mieście stawały się coraz rzadsze, z tego powodu, że lud rzymski tak naprawdę przestał się liczyć – władzę zapewniało poparcie legionów, nie obywateli. Dioklecjan przez całe swoje panowanie nie odbył żadnego triumfu w Rzymie, wyprawiając tylko jeden „zbiorowy” za wszystkie zwycięstwa tuż przed abdykacją. Gdy Konstantyn przeniósł stolicę do Bizancjum, uroczyste pochody zwycięzców w Rzymie miały miejsce jeszcze rzadziej (triumf taki urządził np. Konstancjusz po stłumieniu buntu w Galii – z barku łupów zorganizował wielką paradę z udziałem dużej części armii polowej cesarstwa). Kolejne zmiany były związane z rozprzestrzenianiem się chrześcijaństwa – przyjmujący nową religię cesarze rezygnowali z obrzędów ku czci Jowisza. Postępująca barbaryzacja imperium widoczna była także w triumfach. Cesarzowi Honoriuszowi w rydwanie triumfatora w 403 r. n.e. towarzyszył dowodzący rzymską armią Wandal Stylichon. Zamiast Rzymian w pochodach coraz częściej maszerowali barbarzyńscy najemnicy, zamiast rzymskich dowódców sprzymierzeni plemienni wodzowie. Najprawdopodobniej ostatni triumf w Rzymie przeprowadzony zgodnie z większością oryginalnych zwyczajów miał miejsce w 552 r. n.e., kiedy to po zwycięstwie nad Gotami ulicami miasta przeszły bizantyjskie wojska Narsesa.
Choć typowy rzymski triumf praktycznie zaginął wraz z upadkiem imperium, to zwyczaj odbywania uroczystych defilad po wielkich zwycięstwach na stałe wszedł do tradycji europejskich armii, od średniowiecza po dzień dzisiejszy. Jako dobry przykład tego, że niektóre rzymskie zwyczaje triumfalne przetrwały do współczesności podać można choćby defiladę Armii Czerwonej po zakończeniu II wojny światowej. Marszałek Żukow jechał konno, ulicami Moskwy maszerowały zwycięskie wojska oraz niesiono sztandary pokonanych niemieckich oddziałów, a w oddzielnej ceremonii prowadzono jeńców.
1 celny komentarz | Dodaj komentarz |